Musimy przejść przez pierwsze rozdziały. Damy radę? :)

sobota, 19 stycznia 2013

1: Swoje życie poznaje się małymi krokami.


     Kiedy nocna mżawka zdążyła zamienić się w poranek, a ten w bezchmurne, słoneczne południe niemal każdy wychodził z domu, chcąc zasmakować czystych promieni słońca jakie były dziś dane mieszkańcom Texasu. Dallas zawsze słynęło z wysokich temperatur i przejrzystej aury.
     Była niedziela, alejki przedmieść zalała fala spacerujących wspólnie rodzin, a restauracje w centrum pękały w szwach. Zmachani kelnerzy przyjmowali kolejne zamówienia, starając się zapewnić najlepsze warunki swoim klientom, proponując coraz to insze urozmaicenia, a załoga w kuchni dbała o ich kubki smakowe, serwując dania z najwyższych i tych całkiem przyziemnych półek. Nawet Ci zwyczajni pracoholicy, Ci którzy to nigdy nie rozstają się ze swoją aktówką, znaleźli kilka godzin dla bliskich. Dziś był wyjątkowy dzień – Wigilia.
     Większość od rana krzątała się po mieszkaniu, przygotowując je dla gości i magii, która miała się ujawnić w ich zwykłych, najprostszych uczynkach, jak czyniła to co roku. Zawsze mówiono, że to niezwykły czas, rodzinny, upragniony. Łagodzenie sporów i kłótni przy ogromnym, zastawionym smakołykami stole i siankiem pod obrusem, któremu nieodzownie towarzyszyła ustrojona bombkami i lampkami choinka.
     W bloku tuż obok tej słynnej, azjatyckiej knajpy, na pierwszym piętrze przy otwartym na oścież oknie leżąca na łóżku postać oddychała równomiernie i głęboko, zupełnie odcinając się od zewnątrz. Przedświąteczny zgiełk nie potrafił bezpośrednio oddziaływać na dziewczynę. Spała. Mimo że właśnie za ścianą rozszczekał się pies, który zbudził niemowlę śpiące na niższym piętrze.
     Brązowe ściany pokoju, rozświetlane przez słoneczne światło dnia nabierały sytości koloru, a biały sufit nadawał wnętrzu jasności. Duże łóżko, ugięte delikatnie pod ciężarem właścicielki było dobrane jak z katalogu, w pakiecie z biurkiem, szafą, komodą i kilkoma półkami. W pokoju panował porządek, jedynie sterta papierów, długopisów i innych dziwnych przedmiotów pozostawionych na biurku psuła cały wystrój.
    Blondynka przebudziła się, kiedy jej telefon nagle się rozdzwonił. Z zamkniętymi wciąż oczami sięgnęła pod poduszkę i wyjęła spod niej komórkę. Spojrzawszy na ekran oraz nazwę kontaktu, który się dobijał zaakceptowała połączenie.
- Mamo, śpię - powiedziała nieco zachrypniętym głosem, jak to miała w zwyczaju, kiedy ktoś zmuszał ją rano do mówienia.
Podniosła się do pozycji siedzącej i przeczesała dłonią poplątane przez sen włosy. Przetarła oczy i wsłuchała się w słowa matki. Ziewnęła parę razy zanim rodzicielka dała jej dojść do słowa.
- Mamo, naprawdę nie jestem zła, że pojechałaś. Pooglądam coś w telewizji i zamówię pizze, albo w końcu ogarnę ten referat z biologii. Przestań się obwiniać! Ojciec ma przyjechać koło piątej, prawda?
Jej wzrok nagle przykuła mała szkatułka, którą kilka miesięcy temu przytargała do mieszkania. Znalazła ją w starym opuszczonym domu i tak bardzo ją zaciekawiła, że nie mogła się oprzeć, żeby jej nie zbadać. Były tam listy. Kilkadziesiąt. Tamtego dnia zdążyła przeczytać tylko jeden, bo wyrzuty sumienia w związku z czytaniem cudzej korespondencji nie pozwalały na więcej.
Pożegnała się szybko z mamą i podeszła do znaleziska. Podniosła je z podłogi i wróciła na łóżko otwierając ostrożnie wieczko.
Nic się nie zmieniło... Pożółkłe, stare listy nadal były ciasno ułożone w idealnym rządku. Wyjęła pierwszy z lewej strony, dokładnie ten, który przeczytała jako pierwszy.




                                                                                        Londyn, 12 września 1920r.

Kochany mój,
Świat jest taki mały, a nas jest tak wielu. Ciągle mijam na ulicach osoby, które widuje po raz pierwszy w życiu. Jak to więc możliwe, że nie kojarzę zupełnie nikogo z nich? Boję się, że i mnie nikt nie zna, że i ja jestem bezinteresownie mijana, że nikt o mnie nie pamięta, że nikt nie zwraca swojej uwagi. Nie chcę tak żyć, nie chcę być niewidzialna.
Widziałam dziś tego wdowca, o którym opowiadałeś. Tego, który co dzień odwiedza grób zmarłej małżonki, przynosząc jej świeży bukiet kwiatów. Rozmawiałam z nim. Spytałam, co pocznie kiedy spadnie śnieg, a wszystkie polne kwiaty, które jeszcze rosną przykryje biała, puchowa tafla. Nie odrywał ode mnie spojrzenia, rzekł jedynie, że to nie ma znaczenia. Powiedział coś naprawdę pięknego, ale wyznam to, kiedy mnie odwiedzisz.
Brakuje mi Twojego dotyku, Twoich czułych i delikatnych ust, Twoich szeptów wprost do mojego ucha. Brakuje mi Twojego ciepła, Twojej stanowczości, a przede wszystkim całego uczucia, jakie było nam dane. Pragnę zatopić się w Twych ramionach, poczuć, że nadal żyje, poczuć tę dobrze znaną nam rozkosz. Poczuć Ciebie.
Pamiętasz naszą ostatnią wspólnie spędzoną noc? Ja wciąż o niej myślę, wciąż czuję Twój ciężki oddech na mojej rozgrzanej szyi i Twoje palce w swoich włosach. Wciąż nucę tę melodię, którą układałeś mnie do snu, wciąż tulę do piersi poduszkę, z której już całkiem znikł Twój zapach.


                                                                                     Na zawsze Twoja, Julia.



-
Alice? - krzyknęła podekscytowana, kiedy tylko jej przyjaciółka zdążyła odebrać telefon - Schodź szybko do mnie, muszę ci coś pokazać.


* * *


     Brzdęk kluczy zabieranych nerwowo ze stolika był jedynym dźwiękiem jaki można było tutaj dosłyszeć, nie licząc równego oddechu i ciężkich kroków. Mieszkanie jak zwykle było wysprzątane, choć do pedantycznego wyglądu całkiem sporo mu brakowało. Wszystkie ubrania były poskładane w prawie równe kupki, utkwione w nowoczesnej, rozsuwanej szafie razem z powieszonymi tuż obok marynarkami, koszulami i kurtkami. Łóżko zaścielone trochę krzywo jednak wcale to nie uwłaczało ogólnemu wystrojowi. Mieszkanie nie było duże, raptem jeden ogromny pokój, podzielony równo na dwie części - sypialnię i salon, niewielka kuchnia i średnich rozmiarów łazienka, trzecie piętro. Około południa wszystkie pomieszczenia przesycało światło dnia, nawet pomimo ciemnych ścian.
     Mężczyzna wyszedł na zewnątrz i niemal od razu wyjął z kieszeni spodni zgniecioną, szarawą paczkę papierosów. Zajrzał do środka, obrzucając spojrzeniem ostatnie dwa. Zrezygnował z palenia teraz, przecież później bardziej mu się to przyda...
     Włożył ręce do kieszeni, żeby ukryć nerwowy tik. Zawsze to robił, kiedy szalały w nim emocje. Ściskał dłoń w pięść i rozprostowywał, co owocowało podejrzliwymi spojrzeniami przechodniów. A przecież ostatnie czego chciał to wścibskie pary oczu, dokładnie analizujące całą jego postać.
     Skręcił. Marzył tylko o tym, żeby tę drogę mieć już jak najszybciej za sobą. Nie spał prawie całą noc, martwiąc się, że coś znowu pójdzie nie po jego myśli. Co kilka chwil brał głębsze oddechy, żeby za wszelką cenę uspokoić przyspieszony rytm serca i obserwował uważnie ulicę.
     O tej porze nikt się tutaj nie kręci... Spojrzał na zegarek i stwierdzając, że jest chwilę przed czasem postanowił jednak sięgnąć po uspokajającego papierosa, może będzie okazja, żeby wstąpić do sklepu i...
     Jak tylko odpalił podniósł wzrok odruchowo i zobaczył dwóch rosłych mężczyzn kroczących powoli w jego stronę. Choć jeszcze nie rozpoznał, a nawet nie dojrzał żadnej z twarzy wiedział kim oni są. Jeszcze raz sprawdził godzinę. Punktualnie.
- Gdzie Paul? - zapytał brunet wyrzucając niedopałek na chodnik i przydeptując go butem.
     Za nic nie mógł okazać teraz nerwów. To mogłoby źle wpłynąć na całą sprawę, możliwe, że przez swoją nieuwagę mógłby stracić naprawdę wiele, dlatego ciągle w jego myślach kłębiły się informacje, które musiał sprawnie wykorzystać podczas tej rozmowy.
     Wyższy z tej dwójki, blondyn zmierzył Claya zupełnie, o dziwo, neutralnym spojrzeniem i splątując dłonie na brzuchu odezwał się jako pierwszy niskim, zachrypniętym głosem.
- Zapewne w samolocie do Londynu, chyba że trwa jeszcze odprawa - uśmiechnął się złośliwie, a na jego czole i skroniach pokazały dość widoczne zmarszczki - Jakiś problem?
Clay czuł jak wzbiera w nim złość. Zacisnął w kieszeni spodni dłoń i cicho odetchnął. Nie spuszczał z tych osiłków wzroku, starał się za wszelką cenę nie wyglądać na zawiedzionego czy przestraszonego. Nie mógł do tego dopuścić, choć nerwy brały powoli górę.
- Nie taka była umowa.
- Z tego co wiem, o wyjeździe nie było nawet wzmianki - wyszczerzył żółtawe zęby w nieszczerym uśmiechu, stając nagle w większym rozkroku, nadal będąc rozluźnionym.
- Potrzebuję tej kasy - powiedział, a cisza nagle zrobiła się najgorszym, co mogłoby zajść podczas tej rozmowy.
- No przecież... - ironicznie szepnął wyższy - Mam nadzieję, malutki, że zdajesz sobie sprawę z czym wiąże się taka pożyczka? To nie babcine zaskórniaki. Godzina spóźnienia robi z ciebie...
- Wiem - przerwał mu brunet, niecierpliwiąc się już.
Gniew ciągle się w nim wzmagał. Z minuty na minutę coraz bardziej się pogłębiał, strach również. Nie był wcale pewien decyzji, jaką podjął Paul, a fakt, że nie spotkał się z nim osobiście tylko utwierdzał go w przekonaniu, że to spotkanie raczej nie skończy się dobrze. Wiedział jakie ryzyko podejmuje prosząc kogoś takiego o pożyczkę, ale usprawiedliwiał się przybiciem do muru i ogólną bezradnością. Teraz już było mu wszystko jedno. Po prostu musiał wyjść na prostą.



***


- To trochę jakby... straszne, nie? Tak czytać cudze wspomnienia seksu - zaśmiała się szatynka, próbując rozluźnić atmosferę. - Skąd to masz?
Siedziały w przestronnym salonie, na jednej z dwóch karmelowo-brązowych kanap z listem w ręce i szkatułką tuż pod nogami. Alice miała na sobie prześwitującą, granatową koszulę i krótką czarną spódniczkę, zeszła do przyjaciółki w kapciach, w końcu to tylko piętro niżej. Caitlyn natomiast tkwiła nadal w piżamie i niedbałym koczku na samej górze głowy, kilka jasnych kosmyków zdążyło się wyplątać i spłynąć na jej w połowie odkryte ramiona. Tworzyły ciekawy kontrast. Były bardzo różne. Caitie była wysoką, szczupłą blondynką z niebieskimi oczami natomiast Alice nie miała więcej niż metr sześćdziesiąt pięć i miała średniej długości brązowe włosy, które przeważnie nosiła rozpuszczone.
- Znalazłam we wrześniu w tym domu przy Vermont Way. Byłam tam w czasie jakiejś imprezy z Brianem...
- Co robiłaś w środku nocy w zniszczonej, przerażającej chacie, którą wszyscy omijają w każdy dzień prócz Halloween sama z Brianem? - weszła jej w słowo przyjaciółka, wymuszając odpowiedź z szerokim uśmiechem i uniesioną brwią.
- Zwiedzaliśmy - odwzajemniła uśmiech i wróciła do pierwotnego tematu - Ale słuchaj dalej...
- Średnio romantyczne miejsce, nigdy nie wydawał mi się szczególnie bystry...
- Alice! - upomniała ją - Dasz mi coś powiedzieć?! - podniosła głos, a kiedy zobaczyła jak dziewczyna uniosła obie ręce w geście przegranej postanowiła kontynuować - Słuchaj mnie, bo to ciekawe. Wchodzimy do środka wszędzie czarno, brudno i śmierdzi, a na stole leży to - podniosła z podłogi kuferek - minimalnie zakurzone, niedotknięte ogniem! Czy to cię nie dziwi?! - szatynka zmarszczyła czoło.
- Może to czyjeś tam?
- I co by robiło w tym domu?!
- Caitlyn - zaśmiała się - Rusz głową. To pewnie jakaś pamiątka rodzinna i zbuntowany dwunastolatek w czarnej bluzie postanawia dać rodzicom popalić, chowając pozostałości po jakiejś ciotecznej bratanicy siostry stryja szwagra babci Helen ze strony ojca. To nic takiego, choć przyznaję trochę przerażające. Co jest w innych?
Blondynka odetchnęła ciężko zrezygnowana i postanowiła nie komentować odpowiedzi koleżanki. Liczyła na podobny entuzjazm z jakim ona otwierała po raz pierwszy ten list. Miała nadzieje, że ta pomoże jej domniemać jakąkolwiek historię związaną z tą korespondencją. Bądź co bądź ponad dziewięćdziesięcioletnie pamiątki same w sobie robią duże wrażenie.
- Nie otwierałam reszty - odpowiedziała blondynka - I trochę źle się czuję z tym, że czytam czyjąś prywatną rozmowę - podkreśliła dobitnie przedostatnie słowo - Nawet jeśli jest starsza od mojej babci.
- Przestań! Chcesz ominąć najlepsze? Może tam powstał jakiś scenariusz przedwojennego pornola? - znów uśmiech wpełzł na twarz szatynki i obie nie mogły powstrzymać się od cichego śmiechu.
- Jest Wigilia, trochę kiepski moment na takie zabawy, zaraz muszę się zbierać - spojrzała na zegar naścienny tuż nad ogromnym telewizorem - Wieczorem u ciebie?
- Nie mogę. - skrzywiła się Caitlyn - Ojciec przypomniał sobie, że oprócz swoich bękartów ma jeszcze córkę. Kwestia dwóch-trzech dni, jak tylko mama wróci z konferencji wracam do miasta.
- Więc nie marnuj czasu, zabieraj to ze sobą - położyła szkatułkę na kolanach przyjaciółki - I męcz się, co autor miał na myśli.

9 komentarzy:

  1. Robi się coraz ciekawiej :3
    Akcja rozbita na dwóch bohaterów - dobry pomysł.
    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeeju * - *
    Świetny rozdział :]
    Kiedy kolejny ? :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Robi sie małe zamieszanie.. Czy tu jest dwóch głównych bohaterów?
    Podoba mi się, wreszcie się doczekałam tego rozdziału. Kiedy następny? :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Dwóch, ale to już niedługo się wyjaśni, spokojnie :) Następny coś około środy

      Usuń
  5. Nareszcie znalazłam czas, żeby przeczytać twoje opowiadanie.
    Historia zaczyna się rozkręcać.
    Dwóch bohaterów? Hm, ciekawie. Sądzę, że zapowiada się romans.
    Znalazłam kilka błędów. Mam ci je podać, wysłać wiadomością czy napisac w komentarzu??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ci wygodniej :)
      Jestem pod nr gg - 34821246, może być komentarz. I dzięki ;)

      Usuń