Musimy przejść przez pierwsze rozdziały. Damy radę? :)

wtorek, 22 stycznia 2013

2: Wystartowanie do biegu nie obiecuje jego pomyślnego zakończenia.

      Kiedy Caitie w końcu usłyszała wyczekiwane od prawie godziny spokojne pukanie do drzwi, wstała w końcu z wygodnej, brązowej kanapy i ruszyła do przedpokoju, mijając pod drodze niewielką, podróżną torbę.
      Wzięła głębszy oddech i pociągnęła za klamkę. Otworzyła szerzej oczy, żeby nie był w stanie dojrzeć jej niewyspania i ogólnego zmęczenia. Jej oczom ukazał się wysoki, czterdziestoletni mężczyzna w szarym garniturze i z przesadnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Charakterystyczny kilkudniowy zarost zawsze wydawał jej się konieczny, bez niego nawet nie potrafiła wyobrazić sobie własnego ojca. Miała swój własny schemat dotyczący jego wyglądu. Zawsze musiał mieć marynarkę, okulary przeciwsłoneczne i papierosy, których i tak nigdy nie ruszył. Kiedyś nawet go o nie zapytała, a on tłumaczył się starymi przyzwyczajeniami. Kiedy jeszcze normalnie ze sobą rozmawiali.
- Wszystko w porządku? - zapytał, zabierając torbę, którą właśnie chwytała.
Podniosła na niego zmieszany wzrok i wyjmując kluczyki z torebki, wyszła do niego na korytarz.
- Jestem zmęczona - przyznała poniekąd szczerze i zamknęła mieszkanie na dwa zamki.
     Schodami zszedł pierwszy, a Caitie miała okazję, żeby jak zwykle ponaśmiewać się z jego sztucznych manier. Kobieta z tyłu, żeby w razie potknięcia nie zleciała jak długa, otwieranie jej drzwi i przepuszczanie przodem, ustępowanie miejsca.
- Jak egzaminy wstępne? - zapytał, starając się za wszelką cenę nawiązać jakąkolwiek nić porozumienia z całkowicie niechętną do tego córką.
     Blondynka odetchnęła tylko głośno, przypominając sobie tę męczarnię przez którą musiała przechodzić w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Starała się dostać od nowego semestru do prywatnej szkoły, dlatego marzyła o zdobyciu stypendium. Jej matki nie było stać na elitarną szkołę i dodatkowe opłaty dla klasy o profilu pisarsko-malarskim, do której tak intensywnie startowała.
- Nie wiem, wyniki będą na początku stycznia - odpowiedziała obcesowo, odwracając głowę kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi klatki schodowej.
     Mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni niewielki pilot i otworzył samochód. Duży terenowy Jeep jak zwykle wyróżniał się wśród zaparkowanych wokół Volkswagenów i Renault nie najnowszego rocznika. To było jego oczko w głowie. Codziennie zajmował się jego wyglądem, czyścił karoserię, odkurzał tapicerkę... Śmieszne natręctwo.
     Usiadła z przodu, zapinając pas niemal od razu. Patrzyła bezmyślnie w przednią szybę, szukając na niej choć znamienia brudu czy ptasiej kupy. Czekała aż do niej dołączy.
Oprócz niej w domu ojca mieszkała jego nowa kobieta, Margaret i dwójka dzieci. Dziesięcioletni Shane, syn Margaret z pierwszego małżeństwa oraz Victor, żywy trzylatek - ich wspólne dzieło. Caitlyn nie była zachwycona perspektywą spędzenia trzech dni z tymi ludźmi zwłaszcza, że nigdy nie mogła się tam odnaleźć, kiedy ojciec zabierał ją do siebie na kilka weekendów. W końcu nauczyła się odmawiać.
- Co słychać u Briana? Mama wiele mi o tym opowiadała... - zaczął nieumiejętnie, wkładając kluczyk do stacyjki i ruszając z miejsca.
- Tato. - odwróciła się na chwilę i wysłała mu spojrzenie pełne niezadowolenia.
- Dlaczego tak się zachowujesz? - zapytał spokojnie - Kiedyś rozmawialiśmy normalnie.
- Kiedyś miałam dziesięć lat i głowę pełną bajek. - warknęła i oparła łokieć o drzwi.
- Teraz jesteś prawie dorosła, myślałem, że dojrzałaś.
Prychnęła pogardliwie.
- Powiedział facet, który o istnieniu własnego dziecka przypomina sobie kiedy mu pasuje. - wygarnęła mu, ale zdążył się przyzwyczaić do jej zołzowatości.
- Chcę się z tobą widywać, malutka. Zależy mi na tym, ale ty za każdym razem mnie odtrącasz.
- Bo mnie zostawiłeś! - krzyknęła, ale szybko się opanowała - Skończmy ten temat, jestem zmęczona. - zarządziła i włączyła radio, wzrokiem wędrując do bocznej szyby i przyklejając do niej nos.
     Było słonecznie, jak niemal codziennie. Droga zajęła im około piętnastu minut. Greg mieszkał niecałe trzydzieści kilometrów od Dallas, na zupełnych przedmieściach. Ostatnio chwalił jej się, że wykupił tę łąkę, na której niegdyś uwielbiała się bawić i kawałek lasu za domem. Kiedy była mniejsza zawsze chadzał z nią tam i wypatrywał nieśmiałe sarny, które kusił zapach jedzenia, które im przynosili. Nigdy by mu się do tego nie przyznała, ale lubiła sobie to wspominać, to było takie ich...
- Dalej masz ten las? - zapytała, kiedy skręcał już na podjazd przed domem.
Całkiem zbiła go z tropu. Zmarszczył brwi i z niezrozumieniem się jej przyglądał, uśmiechając się jednak delikatnie i potwierdzając.
- Proszę, daj szansę Margaret. Jej naprawdę zależy na twojej akceptacji.
     Okolica była jak z typowych amerykańskich filmów. Ceglany dom z białym płotem i mnóstwem roślin różnego typu i zapierającymi dech w piersiach, ogromnymi drzewami wkoło. Obok podjazdu znajdowała się piaskownica pełna zabawek, dalej niewielka huśtawka i różowa zjeżdżalnia.
     Wyszli z samochodu i ruszyli do wejściowych drzwi. Wytarli buty i mężczyzna szarpnął za posrebrzaną klamkę.
- Nie mogę dzisiaj, kochana... - usłyszeli kobiecy głos dobiegający z salonu.
Caitlyn przygotowywała się już psychicznie na pobyt w jej własnym domu wariatów.
- Greg przywozi swoją córkę - stanęła w przejściu i wsłuchiwała się w rozmowę - Tak, nie jestem jakoś specjalnie tym zachwycona, ale jemu zależy na... Ta gówniara momentami za dużo sobie pozwala! Z tego co mi czasem opowiada Greg, ona chyba się...
- Tata! - do przedpokoju wbiegł mały chłopiec - Widziałem dzisiaj tego jelenia, o którym mi opowiadałeś! - z entuzjazmem przytulił się do nogi mężczyzny.



***


     Od czasu, kiedy tylko zamknęli za sobą drzwi było słychać jedynie cichy śmiech dziewczyny, który przecinał ciszę co kilka chwil. Splotła dłonie na męskim karku i przyciągała do siebie Claya, kładąc się przy tym na wygodnej, granatowej kanapie. Zrzuciła kilka poduszek, które zabierały jej miejsce i zdjęła buty, zaczepiając je o mebel. Wciągnęła go na siebie tak, że przykrył ciałem niemal całą jej postać, a ona objęła go nogami w pasie. Prawie nie odsuwali od siebie ust, nie licząc kilku przerw na głębsze oddechy.
- Poczekaj - poprosiła, chwytając go za ramiona i delikatnie odpychając - Musimy...
- Cicho.
Uśmiechnął się do niej jednoznacznie i wsunął jedną dłoń pod cienki materiał oliwkowej bluzki. Zatrzymał ją na jej prawej piersi, przyspieszając przy tym tempo pocałunków. Leah jęknęła cicho, kiedy zacisnął na niej palce i złapała szybko za skórzany pasek jego spodni. Kiedy próbowała go rozpiąć, przerwał im niespodziewany dzwonek telefonu.
- Odbierz - szepnęła - Ja i tak muszę na chwilę wyjść - uśmiechnęła się, składając na jego wargach krótki pocałunek i w sekundę skorzystała z okazji, kiedy się odsunął i szybkim krokiem, zamknęła się w łazience. Brunet spojrzał na ekran i niechętnie odebrał połączenie.
- Już po autopsji - zaśmiał się gardłowo niski głos w słuchawce - Kiedy wyprawiacie pogrzeb? - spytał z ironią Paul, a humor ani trochę mu się nie pogorszył.
Z Claya nagle opadło całe zmęczenie i zapomniał niemal już całkiem o dziewczynie czekającej niecałe pięć metrów dalej, tuż za drzwiami. Otworzył szerzej oczy i starał się skupiać całą uwagę na słowach wypowiadanych przez starszego od niego mężczyznę. Wstał, żeby jak najszybciej otrzeźwieć, krążył po salonie.
- To miało pozostać między nami - warknął do słuchawki, chwilę później upominając się, że nikt nie powinien tego słyszeć - Oddam ci te pieniądze i zapomnisz o sprawie, jasne?
Znów rozległ się głośny śmiech.
- Chyba zapomniałeś do kogo mówisz. To ty jak na razie jesteś moim dłużnikiem. I wcale nie zanosi się, żeby cokolwiek się zmieniło - zamilkł na kilka sekund - A propo... Zmiana terminu, potrzebuję całego hajsu szybciej, masz czas do końca następnego miesiąca. Na twoje szczęście procent zostaje bez zmian - dodał.
- Popierdoliło cię?! - wybuchnął nagle, czując jak miękną mu kolana, usiadł w fotelu - Dobrze wiesz, że nie mogę zdobyć takiej kasy od zaraz! Paul, cholera jasna...
- A to już mnie nie interesuje.



***




Ukochany,
Jutro miną dwa miesiące. Dokładnie dwa, a ja wszystko pamiętam tak idealnie. Wracałam z ojcem i siostrą z odwiedzin u hrabiny, kiedy twój powóz zgubił koło i poprosiłeś o przenocowanie. Znam wszystko. Twój wzrok wyczekujący mojego, moją nieśmiałość i zawstydzenie, iskry, które już wtedy rozpalały powoli nasze uczucie. Naszą miłość. Jak przypadkowo dotknąłeś mojego kolana, a ja oblałam się rumieńcem, czekając tylko aż znów mnie dotkniesz.
Wspólną kolację, indyka i wszystko co stało się potem.
Czekam na ciebie nadal.
Nigdy nie zapomnę.
 


                                                                                              Twoja Julia. 






                                                                                                             Londyn, wrzesień 1920
Najdroższy,
Wysłuchaj mnie... Nie mam komu o tym opowiedzieć, słońce już zachodzi, znów okrywam się wstydem. Nie chcę mówić światu, nie chcę go słuchać, chcę znów przytulić się do twoich ciepłych ramion i poczuć twój ciężki oddech tuż za moim uchem. Wiem, że musiałeś odejść, ale chyba nigdy się z tym nie pogodzę. Czekam, aż do mnie wrócisz. Wiem, że kiedyś zawrócisz swój powóz, nakażesz dwóm karym klaczom zmienić kierunek i jechać do swojej Julii, która wypatruje cię każdego dnia przez wasze wspólne, malutkie okienko pełne wspomnień...
Nikt nie ostrzegł mnie przed bólem, który czyhał tuż przed moim nosem. Macocha znów mówiła o mnie ojcu, a on znów zagrozi mi wyjazdem za góry... Jestem skazana na ich łaskę, mimo tego, że za kilka tygodni skończę już dziewiętnasty rok. Wszystko słyszałam, stałam tuż za winklem. Ona nie może znieść widoku naszego uczucia, jestem pewna. Widzi jak co dzień za tobą płaczę, jak zasypiam przygnębiona, topiąc się w marzeniach o naszym wspólnym życiu. Wie, że wspominam każdą naszą chwilę. Mówi tak wiele...
Nie wiem czy jestem w stanie sobie z tym poradzić. Tak bardzo cię potrzebuję.


                                                                                                   Twoja Julia.




Boże... Czy to w ogóle możliwe? Nie. To musi być przypadek. Pamiętam jak ojciec groził mi szkołą z internatem, kiedy moja "ukochana" macocha znów zeszła na mój temat, ale czy rzeczywiście ta Julia... Potrząsnęła głową, żeby odgonić tę myśl. Nie mogła się teraz rozpraszać, powtarzała sobie, że te listy są jedynie przypadkiem, ot tak znalazła coś podczas spaceru, zupełnie jak dolara na chodniku. Ale co jeśli on znów wróci do tego tematu? Nie... Teraz mieszkam z mamą, nie ma prawa mną rządzić samodzielnie. To, że w takiej sytuacji kilkadziesiąt lat temu znalazła się niejaka Julia... Przecież to zupełnie inna osoba!

2 komentarze:

  1. Akcja nabiera tempa.
    Wredna macocha, ugh... Jestem ciekawa co z tym internatem. Ogólnie jestem ciekawa następnej notki *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. wow... super!
    Cieszy mnie to, że dość często piszesz notki :) Mam co czytać i od kogo się uczyć. Świetne!
    Zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń